Nadmierne zatracanie się w wirtualnej rzeczywistości to
temat ustępujący popularności chyba jedynie feralnej brzozie i jej latającym
zabójcom. I nie chodzi mi tutaj o morderstwa uwarunkowane niesłusznym odcięciem
gracza od komputerowej rozrywki czy masturbację analną spowodowaną zniszczeniem
życiowego dorobku. ‘Tym razem’ na tapetę trafia okrutnie już wytarty temat
popularnego fejsbuka.
Poruszam go jedynie z racji niewielkich doświadczeń
związanych ze wspomnianym portalem i tytułem postu. Wszak z powodu wrodzonej
nieśmiałości i nieco specyficznej psychiki, komputer posłużył mi kilkakrotnie jako
kompan w dzikim podrywie. Jedni wybierają się ‘na połów z kumplami do baru’, inni
robią to w domowym zaciszu, w towarzystwie nieśmiało szumiącej maszyny.
I brzmiałoby to jako spowiedź informatycznego nerda gdyby
nie fakt, że po wysłuchaniu kilku(nastu) mniej lub bardziej ciekawych opowieści
dochodzę do wniosku, że członków drugiej z w/w. grup jest coraz więcej. Naturalnie
nie wrzucam do tego nieprzyjemnego worka całej nastoletniej populacji. Po
prostu zwracam uwagę na fakt, że popularne portale społecznościowe stanowią w chwili
obecnej idealne narzędzie do gromadzenia nowych kontaktów.
I nie ma w tym nic złego. Dawno opuściły mnie już ciągoty do
proponowania w ten sposób partnerskiego związku, jednak w normalnej,
koleżeńskiej rozmowie przez fejsbukowy czat/gg nie widzę nic niedojrzałego.
Łatwiej jest nawiązać kontakt mogąc w zaciszu czterech domowych ścian
zastanowić się należycie długo nad formą, treścią i sensem słów, które chcemy
przekazać osobie ‘po drugiej stronie’. Problem zaczyna się wtedy, gdy kontakt
aż prosi się, by rozwinąć go poza niebiesko-białym okienkiem. Nagle brakuje
klawisza backspace, przerwy w pisaniu zamieniają się w niespecjalnie kuszące
‘yyyy’, wytłumaczenie braku chęci do dalszej rozmowy zwrotem ‘zw’ również nie
wchodzi w grę.
To jednak wyjątkowo pesymistyczny scenariusz. Co jeśli
kontakt udało się z gracją przenieść sprzed ekranu na zieloną polanę i wszystko
toczy się tak, jak powinno?
Wtedy (mnie osobiście) nadchodzą niewyjaśnione przypływy
romantycznej wrażliwości. Czymże cudownym byłoby poznanie dziewczęcia na
parkowej ławce, a nie poprzez fejsbukową zaczepkę. Jakże wspaniale byłoby po
powrocie ze szkoły poczuć zapach ‘listów od których pachniało w sieni’.
Rozwijać uczucie krok po kroku, z dala od kombinacji dwukropka z gwiazdką, czy
legendarnego powoli nawiasu lewostronnie domknięty z cyfrą trzy. To tylko
niepoprawna tęsknota do przeżycia na własnej skórze, we własnej głowie uczucia,
do którego poczęcia, rozwoju, a nawet zakończenia swoich wszędobylskich macek
nie dołoży internet.
Bo faktycznie, powyższy tekst przypomina okrutnie
pesymistyczny zlepek żalów i utyskiwań na rzeczywistość, w której sam autor
bierze czynny udział. Nie twierdzi on jednak, że powyższe sytuacje odnoszą się
do każdego nastolatka. Martwi go natomiast, że kiedy on sam pocznie swoje
własne pociechy (bo w tym jeszcze długo komputer mu nie pomoże) wspomniane w
poście sytuacje będą smutną, młodzieżową rutyną.
Aż nie mogę powstrzymać się od komentarza. Powyższy tekst drastycznie prawdziwy, fejsbukowa rzeczywistość przysłania wszelkie cele i zamiary, dlatego lepiej zająć się pisaniem PROGRESYWNEGO bloga. Popieram [nawias lewostronnie domknięty z cyfrą trzy]
OdpowiedzUsuńA ja z kolei zawsze zastanawiam się nad autentycznością zdjęć na niektórych fejsbukowych profilach. Jaki jest sens udostępniania miliona fotek, które są efektem godzin pracy z photoshopem i zmieniają nasz wizerunek nie do poznania? Czy robimy to żeby się dowartościować, czy być lepiej postrzeganym przez otoczenie? I czy takie ciągłe oszukiwanie rzeczywistości ma sens?
OdpowiedzUsuńNie piszę tu oczywiście o wszystkich posiadaczach kont na owym portalu.
A co do Twoich spostrzeżeń odnośnie związków korzystających z pomocy fejsbuka to też uważam, że zbyt często zabijają jakiekolwiek pozostałości romantyzmu w naszych czasach.