Całkiem możliwe, że poniższy tekst jest wstępem do serii,
która w najbliższych tygodniach/miesiącach zagości na ‘progresywnym’. Za radą
pewnej czytelniczki autor postanowił pokusić się o mocno subiektywną
interpretację jednego z muzycznych cudów. Ponieważ jednak pianie (notabene w
pełni uzasadnionych) zachwytów jest w naszym kraju słabo poczytne – autor
wtrąci doń nieco dziegciu. Posłuży za niego jeden z liderów współczesnych list
przebojów. Teoretycznie wszystko odbędzie się na zasadzie małej konfrontacji,
ale jako że rezultat starcia jest oczywisty, z racji ‘ideologii’ bloga znany
już na wstępie – nie będzie miał on specjalnego znaczenia. Wszystko w imię
uzupełnienia ostatnich niedoborów postów na ‘progresywnym’ i ukazania znacznej
różnicy między kreatywnością artystów legendarnych i współczesnych. Jako, że za
pasem wakacje – będące najskuteczniejszym zarówno kreatorem, jak i destruktorem
wszelakich związków – motywem przewodnim dziewiczej kontrinterpretacji będą
wyciskające litry łez historie miłosne.
niedziela, 24 czerwca 2012
sobota, 9 czerwca 2012
Historia bardzo alternatywna
Euro rozpoczęte, a na ‘progresywnym’ brak choćby skromnej wzmianki
o futbolu? Autor w piłkarskich zmaganiach zakochał się już w czasach
niemowlęcych, byłaby więc to okrutna zniewaga, gdyby na jego blogu wciąż
panowała sportowa posucha. Tak oto powstał pomysł, by wykorzystać jeden z
niepublikowanych, gimnazjalnych tekstów i przerobić na potrzeby otaczających
nas wydarzeń.
. . .
Za siedmioma górami, siedmioma lasami, w mało efektownej scenerii
W zimnie i w mroku, gdzieś na dalekiej Syberii
Mieściła się samotna chata ziołami pachnąca,
Której właściciel – drwal co dzień indyjską konopię swymi wargami trąca.
Mimo średniowiecznej epoki, bez śmierci obawy
Wbrew Memento Mori urządza z zielskiem zabawy.
Lecz i na niego trafi w końcu zabójcza pożoga,
Swoimi czynami irytuje on bowiem samego boga,
Który wierny naukom zawartym w Biblii przez samego siebie
Nawet bucha nie może pociągnąć w nieposzlakowanym zielenią niebie.
Doprowadzony na skraj cierpliwości podczas jednej z trawiastych libacji
Zjawił się przy stole drwala tuż po sutej kolacji.
Przerażony leśnik odjąwszy od ust mięso jelenie
Stanął, jak wryty, czując jednak jego niedosmażenie
Odstawił posiłek na ogień z powrotem
Zagłuszając całą izbę nieznośnym metalu skrzekotem.
Wnet ponownie postać niespodziewanego przybysza
Od stóp do głów obejrzał, wprowadzając towarzysza
W zakłopotanie. Ten zaś po chwili tym samym drwalowi odpowiedział
I po spojrzeniu w oczy wnet o jego stanie się dowiedział.
Boska ręka natychmiast więc co nieco i dla swojego właściciela zwinęła
I po głębokim buchu mówić wreszcie zaczęła.
poniedziałek, 4 czerwca 2012
Oldfield i jego dzwony
Włosy Mike’a niedbale zasypały olchowy korpus Fendera Telecaster. Wyglądało to tak, jakby mężczyzna planował użyć swoich brązowych
kłaków zamiast stalowych strun. Gdzieś w tle nieśmiało brzęczał magnetofon
szpulowy, rejestrujący z nieukrywanym zadowoleniem każdy dźwięk z instrumentu
Mike’a. Partia na gitarze elektrycznej dobiega końca, czas rzucić ją w kąt i
przesiąść się za klawiaturę fortepianu. Oldfield blokuje tekturą głowicę
magnetofonu i przenosi się wraz z nim na drugi koniec pokoju. Podobnie czyni,
gdy przypominający długością Biblię zwój z zapisem nutowym nakazuje mu zagrać na
dzwonkach, gitarze basowej, akustycznej, hiszpańskiej, mandolinie, aż w końcu
ujmuje młotek i z uporem obija nim dzwony rurowe. Dzwony, których projektant
najchętniej wyszedłby z mahoniowej trumny i (w swoim mniemaniu) ucałował stopy
Oldfielda, raniąc je przy tym okrutnie. Wszak to właśnie dzięki Mike’owi
instrument ten wszedł na stałe do świadomości rockowych słuchaczy. Wcale nie za
sprawą cudownego dźwięku czy sposobu przekazywania emocji grającego – ot,
dzwony, jak dzwony. Wystarczyło jednak 48 minut cudownej muzyki w wykonaniu
Mike’a Oldieflda i wydaniu jej na albumie o tytule ‘Tubular Bells’, by wynieść
niepozorny instrument na ołtarze progresywnego rocka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)