Dzisiaj krócej,
bo i pogoda za oknami niespecjalnie skłania do przesiadywania przed ekranem
monitora i wczytywania się w wypociny (niemal dosłownie) zmęczonego ogrodniczą
aktywnością 17-latka. Autor jednak w przerwie między grabieniem zgniłych jabłek
(wszystkie drzewa z uciechą obrodziły w tym samym sezonie), a pieleniem
osobistego klombu postanowił zasiać coś więcej niż ziarna nasturcji.
To naturalnie
dość karkołomne nawiązanie do siania wątpliwości w czytelniku. Poruszany temat
może być bowiem mocno kontrowersyjny. Ale czy nie po to powstał 'progresywny',
by autor mógł z pełną swobodą wyrazić swoje pokrętne przemyślenia?
Ich temat
zdradza tytuł postu. Parafraza popularnego powiedzenia jest w pełni świadoma i
celowa. Wszystko w imię obalenia absurdu, jaki niesie za sobą oryginał. O
gustach się nie dyskutuje? To w takim razie czego dotyczy zdecydowana większość
rozmów? Co stanowi podstawę dyskusji jeśli nie wymiana poglądów? Komunikując
się, non-stop mówimy o tym, co lubimy, a czego nie, co uznajemy za istotne, pomijając
rzeczy spychane przez nas na dalszy plan. Przecież bez polemiki nie zaistniałyby
ani relacje międzyludzkie, ani człowieczy rozwój.
Podsumowanie
mamy za sobą, czas na wstęp. Prawda jest taka, że powiedzenie 'o gustach się
nie dyskutuje' funkcjonuje doskonale jako zamiennik
wspominanego w jednym z poprzednich postów 'zw'. Gdy argumenty w DYSKUSJI
odpływają bezpowrotnie, a usta otwierają się jedynie by ułatwiać oddychanie
przy narastającym zdenerwowaniu - najłatwiej jest się powołać na savoir vivre i
okrutnie zgasić rozmówcę wspomnianymi słowami. Bo przecież 'zasady komunikacji
i kultury mówią o tym, aby nie polemizować z czyjąś opinią jeśli się z nią nie
zgadzamy'. Cały spór jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki upada, a jedyną
właściwą opcją staje się rozmowa o pogodzie.
Naturalnie doskonale działa to również w drugą stronę, jako
obrona przed idiotami chcącymi za wszelką cenę narzucić własne zdanie. W końcu bariera
między sugestią, a wmuszaniem zaciera się wraz z utratą argumentów. Wtedy faktycznie,
nawet wbrew własnemu myśleniu lepiej rzucić 'o gustach się nie dyskutuje' i
patrzeć jak spocony już od piania zachwytów nad własnymi poglądami rywal ugina
się pod naszą znajomością reguł kultury osobistej.
Nie zapominajmy też, że gust, a więc ‘subiektywna tendencja
do wyższego oceniania pewnych wartości, a niższego innych’ nie klaruje się w
momencie przecięcia pępowiny i od tego czasu nie ulega zmianie. Od opuszczenia
matczynego łona do wynajęcia sosnowej czy dębowej kwatery kilka metrów pod
ziemią mija sporo czasu. Czasu, dzięki któremu nasz smak, poczucie piękna zdąży
zmienić się nieskończoną ilość razy. Dlatego głupim jest ten, który chroni
swoje gusta przed ewolucją. Tym bardziej, że takowa i tak jest nieodwołalna i
nastąpić musi. A dyskusja, wymiana poglądów może ją jedynie uszlachetnić i
popchnąć na ‘właściwe’ tory.
Choć, czy ‘właściwe tory’ istnieją? Co normalne, każdy z
nas uznaje swój gust za wyszukany i w pełni właściwy, bo przecież nie zmusimy
się do polubienia czegoś, co budzi naszą odrazę. Zaufanie do własnych poglądów buduje
pewność siebie i jedynie człowiek żyjący w obawie przed własnym cieniem mógłby
takowego nie posiadać. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by otworzyć się na
świat i posłuchać tego, co inni mają do powiedzenia na dany temat. By daleko
nie szukać: temat muzyczny. W myśl zasady ‘o gustach się nie dyskutuje’ rozmowa
przebiegałaby mniej więcej na poziomie:
- Czego słuchasz?
- Linkin Park, a Ty?
- King Crimson.
- Aha.
To sobie podyskutowaliśmy. Brak jakiejkolwiek opinii
wydanej przez żadną z osób = wierność przytoczonej wyżej regule. Na deser mamy jeszcze idealny uśmiercacz rozmowy – ‘aha’. Czy powyższa dyskusja coś wniosła w gusta
któregokolwiek z rozmówców? Naturalnie nie. Nietrudno jednak wywnioskować, że
zarówno jeden, jak i drugi stracili sporo muzycznych przyjemności i okazję do
poszerzenia swoich horyzontów.
To naturalnie przykład. Dla mnie jednak w pełni potwierdza regułę, że o gustach dyskutować należy. Zamykanie się we własnym, hermetycznym świecie
doprowadzi zarówno do ‘fanatyzmu’ na punkcie własnych upodobań, jak i umysłowej
stagnacji. Nawet stwierdzenie ‘to, co robisz/czego słuchasz jest chujowe’
będzie bardziej wartościowym od ‘to kwestia Twojego gustu, czego słuchasz/co
robisz – najważniejsze to żyć w zgodzie z własnymi upodobaniami’. Bo dojdziemy
w końcu do sytuacji, kiedy bezgraniczna tolerancja doprowadzi do przytakiwaniana gwałcenie dzieci.
I słuchanie Skrillexa.
Trochę się nie zgadzam co do przeciwstawienia się głównej sentencji "O gustach się nie dyskutuje". Według mnie o gustach wręcz nie da się dyskutować na wysokim poziomie, przynajmniej w większości przypadków. Co ja, słuchacz metalu, mogę powiedzieć na temat dajmy na to rapu? Wiele utworów ma głębszy przekaz, stara się wpajać ludziom pewne idee ale sama muzyka nie wpada mi w ucho - i co zrobię? Po prostu ta muzyka nie jest w moim guście. Mogę dyskutować o samym rapie (czy czymkolwiek), mogę stwierdzić że współczesny hip-hop to szajs (albo i nie) i podać nawet niezłe argumenty ale to nie łączy się z gustem muzycznym. Za to mogę rozmawiać o muzyce, poznać nowe zespoły i artystów dzięki czemu mój osobisty gust muzyczny będzie ewoluował. Czyli tak w skrócie: ja mogę powiedzieć co mi się podoba w Sabatonie, mój rozmówca może powiedzieć za co ceni sobie Paktofonikę, ale jak dyskutować o jego guście muzycznym? Nie da się, bo kończy się to wspomnianymi przez Ciebie bluzgami ;) Wydaje mi się, że to jednak spora różnica.
OdpowiedzUsuńA może po prostu wymyślam dziwactwa z nudów i to co piszę nie ma sensu? ;)
Pierwszą część wpisu Schopenhauer zawarł prawie dwieście lat temu w swojej ,,Erystyce..." jako jeden z miliona sposobów na nieuczciwe zakończenie dyskusji.
OdpowiedzUsuń(Powyższe służy jedynie do zaprezentowania, że zdarza mi się czytać starych szkopów, a nie do wytknięcia wtórności czy nie odkrywczości autorowi tekstu >:-D)
Jak kolega wyżej napisał dyskutujemy o opiniach, a nie gustach. Możemy narzekać na rap i wieszać na nim psy, ale to nadal będzie opinia. Dopiero kiedy powiemy o jakimś człowieku, że w głowie mu się poprzewracało bo słucha rapu postępujemy nietaktownie i negujemy jego prawo do własnego zdania. Sam napisałeś definicję gustu, a polemizując z czyimś poczuciem estetyki sami dokładamy do pieca pociągu nienawiści. I o ile wojny o muzykę rozrywkową są całkowicie nieuzasadnione to co z preferencjami politycznymi? W końcu to też poniekąd kwestia gustu. A to jak ktoś zagłosuje i czy w ogóle to zrobi w jakimś stopniu dotyka nas wszystkich. Czy w trosce o ojczyznę mam prawo nazwać kogoś zgniłym lewakiem?
A mój gust mi mówi, że księdzu Romanowi powinno się odciąć genitalia. Nawet jeśli nie będzie mógł nimi rzucać w celu zbawienia czyichś gustów muzycznych.
Myślę, że poglądy polityczne to raczej opinie a nie gusta. Na te drugie mamy mniejszy wpływ. Możemy lubić taką a nie inną muzykę, oglądać takie a nie inne filmy, jeść takie a nie inne jedzenie bo tak nam pasuje. Nie mogę oglądać filmów Monty Pythona ani jeść wątróbki bo po prostu to nie jest w moim guście i nie da się o tym dyskutować.
UsuńZa to o polityce można i to dużo. Co więcej, poglądy polityczne mogą się z czasem zmieniać, ktoś może zostać przekonany do prawicowej lub lewicowej ideologii podczas gdy ja wątróbki nie tknę (mimo że próbowałem) i koniec ;) Trzeba tylko umieć dyskutować, przyjmować argumenty i bronić się kontrargumentami. Ciężko znaleźć dobrego rozmówcę z którym można na poziomie podyskutować o polityce jeśli jest po drugiej stronie barykady... Ale to temat na inną okazję.
Z tym, że rozgraniczenie opinii od gustu to dość trudne zadanie. Jak o czymś mówię - to jest opinia, a jak coś zachowuję dla siebie - to jest gust? Bez sensu.
OdpowiedzUsuńJa dyskusję o gustach postrzegam jako wymianę poglądów. Aby w takowej uczestniczyć - nie potrzeba uznawać tych samych racji, co rozmówca. Jasne, że czym innym jest smak w dosłownym tego słowa znaczeniu (też nie lubię wątróbki i nic z tym nie zrobię), a czym innym wywyższanie jednego muzycznego gatunku ponad drugi. Ostatni akapit może i jest nieco skrajnym przedstawieniem sprawy, ale chodziło mi o to, że to dyskusja, nawet jeśli NIECO niekulturalna wnosi więcej niż wzajemne uśmiechy i powszechna tolerancja. Tyle, że to na bazie moich doświadczeń, każdy mógł mieć inne.
Bo akurat o przeżyciach chyba dyskutować się nie da. Cholera :/