sobota, 12 maja 2012

Klub 27



Trzeci dzień lipca 1969 roku. Brian Jones, gitarzysta i współzałożyciel The Rolling Stones zostaje znaleziony martwy w basenie swojej posiadłości w Hartfield. Oficjalną przyczyną śmierci było, co niespecjalnie zaskakujące - utonięcie. Biorąc pod uwagę dość frywolny tryb życia i skłonność Jonesa do używek wszelakich, trudno nie wykluczyć w tragedii udziału osób trzecich. Tej samej nocy jednak, dom Briana został obradowany, a ogrodnik gitarzysty, Frank Thorogood miał się ponoć przyznać do zabójstwa Tomowi Keylockowi, kierowcy Rolling Stones. Ten jednak stanowczo zaprzeczył, czym przypieczętował w akcie zgonu wpis ‘nieszczęśliwy wypadek’. Brian Jones miał 27 lat.
18 września 1970 roku, godzina 3:00. Jimi Hendrix w towarzystwie swojej partnerki, Moniki Dannemann przyjeżdża do Hotelu Samarkand w Notting Hill. Po zakwaterowaniu zasiada w fotelu, pisze poemat ‘The Story of Life’ i sączy z zadowoleniem czerwone wino. Nim dopił ‘symboliczną lampkę’, postanowił się solidnie przespać po przydługim dniu. Pomóc miało mu w tym dziewięć tabletek środku nasennego Vesperax z torebki Moniki (standardowa dawka to pół pastylki, Hendrix nie zaznajomił się jednak z ulotką). Dannemann w okolicy 4:00 obudziła się, słysząc duszącego się Jimiego. Szybka interwencja lekarzy nie pomogła legendzie. Oficjalnie Hendrix zmarł w wyniku zadławienia się własnymi wymiocinami, głównie czerwonym winem wypełniającym jego drogi oddechowe. Jego partnerka zmieniała jednak wielokrotnie swoją wersję wydarzeń tragicznej nocy, a Jimi miał ponoć zostać znaleziony w hotelowym pokoju zupełnie sam. Za ewentualnego mordercę postrzegany jest Mike Jeffery, menedżer muzyka, który miał upozorować własną śmierć i uciec z pieniędzmi z ubezpieczenia Hendrixa. Koroner przyjął jednak za jedyny słuszny powód zgonu nieszczęśliwy wypadek. Jimi Hendrix miał 27 lat.


Niecały miesiąc później, 10 października we własnym mieszkaniu zmarła Janis Joplin. Za oficjalną przyczynę śmierci uważa się przedawkowanie heroiny. Menedżer kanadyjskiego zespołu Tilt Boogie, który to miał tego dnia współpracować z Janis w studiu nagraniowym twierdzi jednak, że jej śmierć nie była przypadkowa. Ponoć inni klienci dealera Joplin również przedawkowali w tamtym feralnym tygodniu. Sabotaż konkurencji? Celowa likwidacja własnej klienteli? To chyba już niepotrzebne próby gloryfikacji śmierci kobiety, której legendy dopisywać trzeba. Naturalnie nie zmieniło to opinii biegłych. Janis miała 27 lat.
I ‘wreszcie’, równo dwa lata po śmierci Briana Jonesa, swoją muzyczną i życiową karierę zakończył Jim Morrison. Lider The Doors miał pomylić amfetaminę z heroiną, co doprowadziło do przedawkowania drugiej z substancji i zawału serca. Martwego muzyka w wannie jednego z francuskich apartamentów znalazła jego partnerka, Pamela Courson. Była jednak ona niezwykle niekonsekwentna w swoich zeznaniach, co doprowadziło do powstania kilku(dziesięciu) teorii spiskowych. Do zabicia Morrisona przyznawała się miejscami sama Courson, inne źródła mówią o problemach z astmą i krańcowego wyczerpania organizmu po dwumiesięcznym kaszlu krwią. W biografii muzyka, Jerry Hopkins oraz Danny Sugerman posunęli się nawet do stwierdzenia, że śmierć Jima wcale nie miała miejsca, a została jedynie udanie sfingowana przez lidera The Doors i jego partnerkę. Ostatecznie jednak ‘stanęło’ na zawale serca, nie przeprowadzono jednak szczegółowych badań. Jak nietrudno się domyślić, Jim Morrison miał 27 lat.
Cała ta smutna wyliczanka to nic innego jak przedstawienie twórców kultowego Klubu 27. Legendarnej, nieformalnej organizacji, która przy pomocy wypadków, morderstw i uzależnień zrzesza wielkich muzyków zmarłych w wieku 27 lat. Celowo nie wymieniłem bardziej przystępnych współczesnym słuchaczom: Kurta Cobaina i Amy Winehouse. Wszak to właśnie cztery, następujące niemal jeden po drugim, niewyjaśnione do końca zgony niezwykle wpływowych dla rocka, w/w. postaci ukształtowały legendę liczby 27. Dziś nieco na siłę, wpisuje się w jej ramy niemal każdego zmarłego w tym wieku artystę. Dlaczego?

Już sam wspomniany lider Nirvany wspominał, że dołączenie do Klubu 27 wcale by mu nie przeszkadzało. Czy w imię tego popełnił samobójstwo, czy też ‘pomocną dłoń’ na rewolwerze położyła Courtney Love? Tego zapewne nigdy się nie dowiemy. Faktem jest jednak, że zarówno światowe media jak i opinia publiczna skutecznie ‘podrasowały’ rangę śmierci w wieku 27 lat. Naturalnie w imię przybliżenia historii rocka mniej zaznajomionym z nią czytelnikom. *

Do akcji natychmiast wkroczyły tabuny naukowców, w mniej lub bardziej wiarygodny sposób starając się zdeprecjonować znaczenie tytułu postu. Wszak śmierć muzyków w wieku 27 lat nie wyróżnia się statystycznie spośród innych, a w latach obecnych artyści mają znacznie większe problemy z dołączaniem do wspominanego grona z racji lepszego stanu światowej medycyny.

Wierzący w istnienie Klubu kontratakują jajogłowych m. in. Biblią. 27 ksiąg liczy Nowy Testament, jest to również liczba pokoleń od Jezusa do Dawida, czy liter w hebrajskim alfabecie. Niewiele bardziej wiarygodnym uzasadnieniem są tajniki astrologii. W kręgach horoskopów uważa się, że 27-30 rok życia to początek nowego etapu dla człowieka. Jest to związane ze zjawiskiem ‘powrotu Saturna’, czym w uproszczeniu jest zbliżony do wspomnianych liczb czas pełnego obrotu gazowej planety wokół Słońca. Jako że Saturn miał symbolizować przeznaczenie, osiągnięcie 27 lat, przełomu wieku młodzieńczego i dojrzałości  jest swoistym testem. Jeśli go przebrniemy – czeka nas sukces, jeśli nie byliśmy gotowi na jego nadejście – doznamy uzasadnionego cierpienia. Ciężko jednak uznać wycinek z damskiego horoskopu za miarodajny. Natomiast jest to lepsza opcja od szukania dowodów na istnienie Klubu 27 ot, choćby w układzie okresowym pierwiastków chemicznych. Po znalezieniu w nim liczby 27, trafiamy bowiem na Kobalt. A przecież jego wymowa brzmi podobnie do ‘Cobain’, prawda?

Nigdy zapewne nie uda się poprzeć istnienia mistycznej organizacji naukowymi dowodami. Jednak autor wierzy, że również nigdy nie zniknie ona ze świadomości słuchaczy, podobnie jak i pamięć o tych, którzy zrobili dla sztuki tak wiele, w tak krótkim czasie.

Tylko widząc, ile jeszcze dobrego mogli dać muzyce - aż żal, że wspominamy Klub 27, a nie 75.  

* zakamuflowana ironia

3 komentarze: