piątek, 17 sierpnia 2012

Wyszukane #3 - White Rabbit



Gdzie? To niezdrowo zwyczajna historia. Ot, wystarczyło wsunąć do odtwarzacza ‘Surrealistic PillowJefferson Airplane i spokojnie poczekać na utwór nr 10. I zatrzymać się przy nim na bardzo długo.

O co chodzi? Jeden z nieoficjalnych hymnów ruchu hippisowskiego. Grace Slick przy skromnym akompaniamencie grających w niemal żołnierskim rytmie gitary i perkusji opowiada o przeżyciach po zażyciu psychodelików. Ponieważ przemyciła ten drażliwy temat do krajowych rozgłośni jako jedna z pierwszych, pisząc w dodatku literacki majstersztyk (o czym nieco niżej), ‘White Rabbit’ prawdopodobnie na wieki pozostanie symbolem Lata Miłości i wszystkiego, co z nim związane.

Geneza. W 1964r. Signe Anderson, ówczesna wokalistka Jefferson Airplane usidliła pewnego uroczego hippisa i postanowiła związać się z nim na resztę życia. Signe do najurodziwszych istot nie należała, toteż jej radość ze znalezienia partnera nie znała granic. W jej przypływie postanowiła przetworzyć życiowe szczęście w nową istotę. Tak oto, brzuch Anderson zaczął się nieśmiało powiększać, co pozostali partnerzy z zespołu przyjęli bez oczekiwanego entuzjazmu. Jasne było bowiem, że im bliżej do narodzin potomka Signe, tym dalej do jej występów na koncertowych trasach. Podziękowano więc sobie za dotychczasową współpracę i rozpoczęto poszukiwania nowej gwiazdy estrady. Wyjątkowo krótkie poszukiwania, dodajmy – wybór Marty’ego Balina i spółki padł bowiem na wokalistkę supportującego często Jefferson Airplane zespołu The Great Society. Mocny, charakterystyczny wokal i zamiłowanie do psychodelicznej muzyki idealnie wpasowywało niejaką Grace Slick w szeregi Jefferson Airplane. Manager grupy postawił jednak Grace jasny warunek. Dwie najpopularniejsze kompozycje The Great Society idą wraz ze Slick pod warsztat jego ‘podopiecznych’. Grace z uśmiechem zaakceptowała propozycję i dołączyła do nowych kolegów.
    

piątek, 10 sierpnia 2012

Wyszukane #2 - Child in Time


 16 lipca bieżącego roku po długiej, nierównej walce z rakiem trzustki zmarł Jon Lord, klawiszowiec Deep Purple. Wspomnienie jego chyba największego dzieła wydaje się więc być konieczne. A że ‘Child in Time’ to utwór z gatunku muzyki genialnej – połączymy tym samym przyjemne z pożytecznym.

Gdzie? Nietrudno trafić na ‘Child in Time’ choćby w radiowej Trójce, ale moje pierwsze spotkanie z utworem odbyło się przy pomocy jednej ze starych kaset magnetofonowych z domowej kolekcji. Miałem 6 lat, najwyżej ceniłem sobie wokal Michała Wiśniewskiego, ale jednak – dzieło Deep Purple dość mocno zagnieździło się w głowie. Na tyle mocno, że gdy po 7-8 latach, już w wersji elektronicznej Child in Time pojawiło się na mojej playliście, odtwarzanie kolejnych dźwięków ‘muzyki dzieciństwa’ nie sprawiało mi żadnych problemów.

O co chodzi? Znów 10 minut rockowej muzyki, tym razem to jednak coś więcej niż osamotniona elektryczna gitara. Ba, jest tutaj chyba wszystko, czego słuchacz zapragnie. Charakterystyczne intro na klawiszach, doskonały wokal Iana Gillana, niejedno gitarowe solo, zmiany tempa, nastroju, przeplatanie mocno różnych muzycznych gatunków. Bo na początku jest psychodelicznie, potem nieco hard rockowo, po chwili Ritchie Blackmore wywija na swoim instrumencie tak, że gitarzyści Manowar przestają stroić swój sprzęt i wracają do strojenia siebie nawzajem w skąpe fatałaszki. Nagle – zapada cisza. I znowu wraca Jon Lord, potem dołącza do niego Ian Gillan. I nie opuszczają nas już do końca utworu.
        

piątek, 3 sierpnia 2012

Wyszukane #1 - Maggot Brain


 
Gdzie? To zaskakujące, ale gdzieś w czeluściach playlisty OpenFM. Internetowe radio ostatnio bardziej przypomina blok reklamowy, ale o dziwo udało się z niego wyłowić tytułowe cudo.

O co chodzi? 10 minut gry elektrycznej gitary w dłoniach dość osobliwie ubranego murzyna z afro na głowie. Czyli to, co w latach 70 było na porządku dziennym. Eddie Hazel potrafił jednak grać tak cudownie, że to właśnie Maggot Brain wyłania się spośród dziesiątek tysięcy funk rockowych utworów. A może blues rockowych? Może tych z kręgu progresywnego rocka?

Bo ciężko jest zdefiniować gatunek Maggot Brain, przypisywanie funk rockowej łatki robi się chyba jedynie z urzędu (bo skoro Funkadelic – to funk). A 10 – minutowe gitarowe solo Hazela przywołuje na myśl właśnie bluesa i co lepiej przyswajalne progresywne utwory.

Geneza. Gdzieś w czeluściach gmachu amerykańskiej wytwórni Westbound sesję nagrań zorganizowali sobie panowie z zespołu Funkadelic. Lider grupy, George Clinton – zgodnie ze zwyczajem, miał wziąć pod język znaczek nasączony LSD i rozłożyć się na scenie w oczekiwaniu na efekty. Te okazały się nieco zaskakujące. Ale jakże istotne dla sztuki (znowu). Clinton widział przed oczami Eddiego Hazela, gitarzystę Funkadelic grającego na swoim Les Paulu podczas pogrzebu swojej matki. A grać miał ponoć nieziemsko.