Gdzie? Na leżącym gdzieś za domowym regałem, zupełnie
zakurzonym albumem grupy Rush. To okrutne ze strony współlokatorów i natury, by
takie cudo przede mną chować.
O co chodzi? Podwajamy stawkę. Po 10-minutowych ‘Maggot Brain’ i ‘Child in Time’ czas na ponad 20 minut wybitnej, rockowej muzyki.
Dzieło Kanadyjczyków z Rush to nic innego jak kilka (7) umiejętnie połączonych
ze sobą utworów, które dopiero w symbiozie osiągają zamierzony efekt. Cześć
muzyków woli stworzyć album koncepcyjny, inni – zmieścić go w jednym utworze.
Geneza. Po niespecjalnym sukcesie komercyjnym albumu ‘Caress of Steel’
wytwórnia Mercury Records zażądała od Rush znaczącej zmiany muzycznego
kierunku. Zamiast kilkunastominutowych prog rockowych utworów Geddy Lee wraz z
kolegami mieliby przerzucić się na mainstreamowe granie. Muzyczny rynek
zaczynał się powoli odwracać plecami od progresywnych grup, stawianie na nieco
przystępniejszą masowemu odbiorcy muzykę miało być więc jedyną szansą na to, by
porcelanowa świnka – skarbonka mogła ciągle tyć. Rush wysłuchali uwag,
podkulili ogony, pokiwali z pokorą głową i zabrali się do pisania czegoś
zupełnie odwrotnego do wymagań Mercury Records. Tak oto powstało wybitne, w
pełni progresywne dzieło, które paradoksalnie zapewniło Kanadyjczykom z Rush
zarówno komercyjny, jak i finansowy sukces i chyba dozgonną, sławę.
Idea. Podczas pisania ‘2112’ Neil Peart, perkusista i autor
zdecydowanej większości tekstów, jakie śpiewał Geddy Lee miał być pod silnym wpływem
opowiadania ‘Anthem’ niejakiej Ayn Rand. Krótka, 100-stronnicowa lektura w
dużym skrócie przedstawiała wizję świata, gdzie indywidualność i kreatywność znaczą
dla ludzi tyle, co dla nas obecnie dinozaury. Choć Peart z uporem podtrzymuje,
że ‘Anthem’ nie miało żadnego wpływu na jego proces twórczy, a geniusz słów
‘2112’ zapewnia on wyłącznie własnej inwencji – jego niewinne kłamstwa odsłania
fabuła utworu.
Fabuła, którą można określić mianem małego, muzycznego
eposu. Gdzieś w tajemniczym Syrix, precyzyjnie sterowanym przez miejscową ‘Słoneczną
Federację’ pewien chłopiec znajduję gitarę. To wbrew pozorom znalezisko
porównywalne z kośćmi australopiteków, wszak zabawki ludzkiej rasy zniknęły
wraz z ziemską planetą. Przekonany dotychczas o osobistym szczęściu bohater
dopiero po kilku dźwiękach wydobytych z instrumentu zaczyna zdawać sobie
sprawę, w jak okrutnej rzeczywistości żyje. To nieznośne uczucie zwielokrotnia
wspomniana Federacja, kwitując cudowne znalezisko i jego odkrywcę krótkim ‘It's
just a waste of time’.
Po głowie
bohatera zaczynają krążyć myśli samobójcze. Na dodatek pod jego nosem pojawia
się wyrocznia, która ze smutkiem ukazuje mu świat sprzed czasów panowania
Federacji. Świat pełen ludzi kreatywnych i otwartych. Którzy tworzyć chcieli i tworzyć
mogli. Chłopak wraca do jaskini, w której znalazł gitarę i mając wciąż przed
oczami obraz osobistej utopii i mimo zapewnienia wyroczni o możliwym kontrataku
ze strony wciąż żyjących resztek ‘starszej rasy’ - odbiera sobie życie. To
jednak opowieść z happy endem. Niemiłosiernie hard rockowe granie Rush pod
koniec utworu zwiastuje obiecaną wojnę. A słowa ‘Attention all Planets of the
Solar Federation, we have assumed control’ sromotną klęskę ‘totalitarnej’
władzy.
Choć przez całe 20 minut wokalista grupy wyrzuca z siebie
ilość słów znacznie wyższą od przeciętnej w rockowych utworach – Rush do albumu
dołączyli jeszcze niewielką książeczkę. Kiedy zamiast głosu Geddy’ego Lee prym wiodą
instrumenty – należy się nieco dokształcić przy pomocy wspomnianej lektury.
Dzięki temu ta wyjątkowo klarowna historia stanie się jeszcze pełniejsza.
Dalsze losy. ‘2112’ stało się jednym z głównych winowajców
połamanych plastikowych gitar. Obecność utworu w grach Guitar Hero: Warriors
czy Rock Band 3 spędzała amatorom rockowego grania sen z powiek.
Dużo lepszą reputację utwór zyskał w fachowych pismach i
serwisach. Portal AllMusic był zachwycony zdolnościami jasnowidzenia Neila
Pearta, przedstawiając ‘2112’ jako wybitne muzycznie dzieło będące zarazem
‘chłodnym obrazem człowieczej przyszłości’. Natomiast redaktorzy Rolling Stone chyba
nieco na wyrost umieścili cały album ‘2112’ na drugiej pozycji w kategorii
najwybitniejszego progresywnego krążka w dziejach. Nie ujmując niczego
tytułowemu utworowi, miejsce przed choćby DSotM Pink Floyd jest mocno
przesadzone. Winę ponoszą za to jednak wyłącznie ustępujący ‘2112’ muzycznym
poziomem albumowi towarzysze.
Co nie zmienia faktu, że jest to dla nich żadna ujma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz