sobota, 9 czerwca 2012

Historia bardzo alternatywna



Euro rozpoczęte, a na ‘progresywnym’ brak choćby skromnej wzmianki o futbolu? Autor w piłkarskich zmaganiach zakochał się już w czasach niemowlęcych, byłaby więc to okrutna zniewaga, gdyby na jego blogu wciąż panowała sportowa posucha. Tak oto powstał pomysł, by wykorzystać jeden z niepublikowanych, gimnazjalnych tekstów i przerobić na potrzeby otaczających nas wydarzeń.   

. . .


Za siedmioma górami, siedmioma lasami, w mało efektownej scenerii
W zimnie i w mroku, gdzieś na dalekiej Syberii
Mieściła się samotna chata ziołami pachnąca,
Której właściciel – drwal co dzień indyjską konopię swymi wargami trąca.
Mimo średniowiecznej epoki, bez śmierci obawy
Wbrew Memento Mori urządza z zielskiem zabawy.
Lecz i na niego trafi w końcu zabójcza pożoga,
Swoimi czynami irytuje on bowiem samego boga,
Który wierny naukom zawartym w Biblii przez samego siebie
Nawet bucha nie może pociągnąć w nieposzlakowanym zielenią niebie.
Doprowadzony na skraj cierpliwości podczas jednej z trawiastych libacji
Zjawił się przy stole drwala tuż po sutej kolacji.
Przerażony leśnik odjąwszy od ust mięso jelenie
Stanął, jak wryty, czując jednak jego niedosmażenie
Odstawił posiłek na ogień z powrotem
Zagłuszając całą izbę nieznośnym metalu skrzekotem.
Wnet ponownie postać niespodziewanego przybysza
Od stóp do głów obejrzał, wprowadzając towarzysza
W zakłopotanie. Ten zaś po chwili tym samym drwalowi odpowiedział
I po spojrzeniu w oczy wnet o jego stanie się dowiedział.
Boska ręka natychmiast więc co nieco i dla swojego właściciela zwinęła
I po głębokim buchu mówić wreszcie zaczęła.



<<Droga z góry na dół do łatwych nie należy, kolego
Więc doceń mą determinację w poszukiwaniu źródła zapachu kuszącego
I zrozum, że choć kontrolują mnie inne niebieskie dusze
Też czasem coś przyjemnego dla siebie zrobić muszę.
Wybacz tym samym, że nachodzę Cię w twym własnym zaścianku
Lecz gdy czuję zapach zioła o poranku
I zrywam się z mego łoża rajskiego
Właśnie z Twojej chaty najbardziej się dymi, drogi kolego.>>

<<Fakt, że w kopceniu nie próżnuję, odparł drwal wciąż zaskoczony
Lecz i Ty boska istoto musisz zrozumieć, że z braku żony
Jedynym chętnym do przebywania w mych ustach tworem
Jest to, co trzymasz teraz niebiańską ręką i miętolisz rajskim jęzorem.>>

<<Przyznam, że z powodu uciążliwego celibatu
Jestem skłonny Ci powiedzieć, jak nieziemski brat, ziemskiemu bratu,
Że wiele mi w tym całym niebie brakuje
I ból Twój doskonale zarazem pojmuję.
Jednak wiedz, że przez czyściec nie przeciśniesz się z gracją
Mieszając zielone śniadania z zieloną kolacją.>>

<<Przybyszu, kiedy ja nie potrafię uciec od swych uzależnień
Gdyż mimo rozpaczliwych i wymuszonych zapewnień
O rezygnacji z posiłków i deserów trawiastych,
O zaniechaniu zwijania tekturek kanciastych
Nie jestem w stanie wyzbyć się przyzwyczajeń z konopią związanych
Tych nadziemskich chwil, widoków zamazanych.>>

<<Cóż więc poradzić, zapaliłem, pouczyłem, czas mnie goni
Wierzę, że nauki nie zginą w zielonej Twego umysłu toni.>>

<<Ależ przybyszu, każde boskie objawienie, choćby w zieleni
Powinny kolejne pokolenia z uznaniem docenić.
Zrób więc coś, by pouczyć ludzi za pomocą Twej krótkiej wizyty
By miała ona dla mych przodków sens, morał, choćby ukryty!>>

<<Lecz mnie ludzkości średniowieczne działania
Podobają się, bez szczególnego wydziwiania
przy każdej okazji mą osobę sławią, chwalą,
kiedy potomka płodzą, kiedy wiedźmę palą.>>

<<Tak do wiedźmy, towarzyszu nawiązałeś należycie,
Że wpadł mi do głowy pomysł, jak zwieńczyć Twoje przybycie.
Po cóż te wyprawy krzyżowe, na co ten krwi przelew,
Kiedy innych sposobów na wyrażenie religijności jest wiele.
Nakłoń więc, boska istoto do zaprzestania wojen wyznaniowych.>>

<<Kiedy tak przyjemne jest zrzucanie do piekieł duszyczek dwulicowych
Które choć w imię moje wybijają tych o innych przekonaniach
Zapominają o podstawowych dziesięciu przykazaniach.
Mimo mojej wszechmocy nie jestem w stanie im tego zabronić
Choćby mnie lucyfer miał znów do czyszczenia kotłów zagonić.>>

<<A jeśli strącanie duszyczek będzie już tak uporczywe,
Że nie będziesz miał, przybyszu czasu na życie treściwe?>>

<<Słuszna uwaga, kopcący leśniku, mam więc rozwiązanie
Spisz je gdziekolwiek, a następnie wyryj w skale by miało ono należyte poważanie.
Mam nadzieję, że kontynuator nauk mego kościoła
Przeczytaniu Twych bohomazów za równo 1000 lat podoła.
Bo jeśli wtedy wszelkie wojny nadal będą się w świecie szerzyć
Ludzkość przestanie w mój kościół już wierzyć.
Zarządzam więc, że jeśli w XVIII wieku krew z poległych w wojnach nadal wycieka
Każda nacja będzie musiała wyznaczyć jednego, właściwego człowieka,
Który w pojedynku o dany teren, czy religię wyznawaną,
Będzie reprezentował całą swą ojczyznę ukochaną.
Bo choć zaczęliśmy od bitew w imię wiary
Od XVIII wieku mają ustać wszelkie fanfary
Zwiastujące armii nad inną armią zwycięstwo
Od tego momentu będzie liczyło się tylko wybrańca męstwo.>>

<<Toż to czyste szaleństwo, któż na to przystanie
Gdy tabun wojsk do boju o terytorium stanie?>>

<<Zapewniam, że jeśli za 1000 lat w ludziach nadal będą średniowieczne słuszności*
To znając człowieka do mojego kościoła słabości
Będą się bali sprzeciwu, bo nie mają na spotkanie z Lucyferem ochoty
I będą jak chodzić jak idealnie zaprogramowane roboty.>>

<<Lecz cóż to robot zaprogramowany, powiedz mi przybyszu
Czyżbyś po drodze do mnie zażył jeszcze trochę haszyszu?>>

<<Oj, coś chlapnąłem, jak zauważyć zdążyłeś
Być może właśnie swym ziołem mnie nieco ociemniłeś.
Żegnam więc Ciebie i całą Twą chatę
Być może wstąpię tu jeszcze kiedyś, na oczywiście zieloną - herbatę.
Wypełnij tylko proszę swoje zadnie,
By w kolejnych latach zapanowało bliźniego miłowanie.>>

<<Ależ oczywiście, boski przybyszu – już jutro w skale Twe kazanie wyryję
Jeśli tego nie zrobię, wbij mi ten kamień w mą starą już szyję.
Dziś tylko na skrawku pergaminu co najważniejsze spiszę,
Bym o niczym nie zapomniał eksploatując w nocy swą nową sziszę.>>

Zrezygnowany, acz zaspokojony konopią Bóg wrócił do swej rajskiej siedziby
By wysłać do piekieł niewiernych mu ludzi niby.
W istocie na poczynania swego dobroczyńcy spoglądał z góry
Gdy drwal chodził po swej izbie wciąż zaskoczony i nieco ponury.
Leśnik szybko więc pewien napój na poprawę humoru zażył,
Małego jointa w swej ogromnej dłoni zważył
I oddał się czynnościom swym codziennym,
Póki co nie trudząc się fachem piśmiennym.

Czuł jednak, że Bóg przyjdzie niedługo w odmiennej sprawie
Dużo mniej przyjemnej od maczania ust w trawie.
Zdecydował więc, by prócz ludzkości jeszcze i sobie się przysłużył
I natychmiast w domowym kuferku ręce swe zanurzył.
Wyjął z niego biżuterię, mamuta wiekiem przewyższającą
Skalisty naszyjnik, bransoletę, parę kolczyków drewnem w uszy kolącą.
Z samego dna skrzyni podniósł zaś skarb najcenniejszy, niespotykany
Złoty pierścień z diamentem w rodzinie od wieków przekazywany.
O potencjalnym potomku drwal nic nie wiedział,
Mógł więc w domowym zaciszu, gdy na krześle siedział
Koniec rodu w wielki sposób zaakcentować
I pierścienia ponoć magiczne właściwości przed niechybną śmiercią wypróbować.

Ojciec drwala przed opuszczeniem chaty
Nawmawiał synowi, że żywot swój może przedłużyć, być piękny i bogaty
Jeśli pewny braku kontynuacji swego rodu, przy zenicie słońca
Biżuterię na palec swój włoży i mimo okrutnego gorąca
Na złotej gwiazdy silne promienie poczeka.
Wtedy właśnie ma mieć miejsce przemiana w nowego człowieka.

Nie mając nic do stracenia, leśnik na godzinę dwunastą cierpliwie wyczekał
Mimo, że swoje chore kończyny ledwo z chaty powywlekał,
Zdążył. I choć wiedział, że konsekwencje mogą mieć skrajne znaczenie,
Stanął na środku pobliskiej polany czekając na obietnicy ojca spełnienie.

Promienie mieniły się w diamencie, jak tęcza w tafli wody
Znalazł się jednak jeden, który zakończył podchody
I uderzył mocniej, w pierścienia wewnętrzną stronę,
Przez co odbił się i przebijając oczu osłonę
Zniekształcił wzrok drwala, zamraczając go straszliwie.
Widocznie potomków tworzenie umknęło jego pamięci nieszczęśliwie.

Jednak mimo ogromnego niepowodzenia
Musiał bożą wolę wypełnić bez zająknienia.
Ale jak w jego obecnym stanie ryć w grubej skale?
Rębacz podjął się jednak zadania i zuchwale
Dłutem w kamieniu operując,
Zanotowane na pergaminie kazanie przepisując
Popełnił błąd straszny, w skutkach brzemienny,
Który dotknie niedługo nawet lud ciemny.
Widząc podwójnie liczbę jeden podwoił
I nim się już po raz ostatni alkoholem upoił
Boże postanowienie paskudnie przeinaczył
I początek historii piłki nożnej wyznaczył.

Po ukończeniu ostatniego w skale zdania
I po spożyciu w ślepocie tradycyjnego, trawiastego śniadania
Z bólem w sercu na własne łoże ciałem trzasnął
I po chwili z marihuaną między zębami na wieki zasnął.


* chodzi jedynie o lęk przed bogiem

1 komentarz: